• Zaloguj Zarejestruj

    Zbieraj

    Nagrody

    Społeczność

    Jak to działa

    Wejdź na nową stronę do zarabiania - Earnweb.com

    Oceń artykuł "Gry horror na przestrzeni lat- część 3/3"

    (4.45/5) 20 ocen
    SDMGeh, 5 czerwca 2018 13:16

    Gry horror na przestrzeni lat- część 3/3

    Oto i jest. Trzecia, ostatnia część mojej “trylogii” o historii gier grozy. Minęło trochę czasu od poprzedniej części, więc zacznę przypomnieniem: W poprzednich zestawieniach pisałem o początkach w końcówce zeszłego stulecia oraz początkach tego. Skończyłem na roku 2010 i grze “Amnesia: Mroczny Obłęd”.

    Przyznam, że z artykułem chciałem poczekać do premiery “Call of Cthulhu”, jednak później zrobiłem reaserch i zobaczyłem, że jeszcze nie jest podana. Potem postanowiłem czekać do innej gry w Lovecraftowskich klimatach, „Lust for darkness”...

    Ale też sobie darowałem 8).

    Po zawodzie „Agony” postanowiłem zrobić ją od razu i mieć spokój.

    Z góry przepraszam za możliwy chaotyczny sposób pisania. Źle się ostatnio czuję, a nie chcę zwlekać.

    Dobrze, więc zaczynajmy.

    Pozwolę sobie ominąć jedną dobrą grę mającą premierę troszkę po „Amnesii” („Corpse Party”) i przejdę od razu do dziwnego okresu trwającego właściwie do dzisiaj- mianowicie słabych straszaków.

    Zakończenie rozpoczniemy grą na podstawie popularnej creepypasty, przy której swego czasu krzyczałem, jak dziewczynka... Mowa tu oczywiście o „Slender: The Eight Pages”. Właściwie to ten tytuł można uznać za protoplastę większości dzisiejszych fanów horrorów, a przynajmniej mnie. Nawet pomimo oglądania wcześniej masy horrorów to właśnie gra o zbieraniu karteczek „w towarzystwie” wysokiego pana w garniturze o białej twarzy najbardziej odcisnęła na mnie swoje piętno. Uzależniłem się od strachu, chciałem więcej. Potem nadszedł czas na „Dead Space”, „Feara”... I oto jestem. Ograłem i obejrzałem kilkadziesiąt mniej bądź bardziej strasznych produkcji.

    Technicznie była nowością, wcześniej raczej nie było nic podobnego, zrobiony w Unity koszmar zachowujących się, jak małe dziewczynki Youtuberów przyniósł ze sobą powiew świeżości...

    ...Który prędko stał się powiewem nieświeżości, gdy zaczęło wychodzić milion kopii „Ośmiu kartek”. Nie chcę wymieniać tytułów, bo zajęłoby mi to parę godzin, ale warto wspomnieć o najpopularniejszych- „Jeff the killer” czy „SlendyTubbies” uznawanych jednogłośnie za „Najstraszniejsze gry świata”.

     

    Rok później światło dzienne ujrzała kontynuacja przełomowej „Amnesii: Mroczny Obłęd” mianowicie „Amnesia: Machine for Pigs”... I o tej grze nie chcę mówić. Nawet pomimo dobrej fabuły była dość nieudolnym symulatorem chodzenia, jednak niepozbawionym klimatu (zrobili ją w końcu autorzy „Dear Esther”). Fabułę można streścić tak: Po przebudzeniu z wielomiesięcznej śpiączki bohater odkrywa, że mury jego domu poza nim nie przechowują żywej duszy... Ale czy na pewno? Kątem oka dostrzegamy dzieci i najróżniejsze kreatury przypominające świnie, których głów jest pełno w domu. Grozę dodatkowo dodają niepokojące dźwięki dochodzące zewsząd.

    Nieco przed wspomnianą wyżej grą wyszedł horror z miejsca (podobnie, jak „Slender” lata wcześniej) okrzyknięty najstraszniejszą grą w historii. Przyznam, sam się przy tym bałem. ALE PRZEZ PIERWSZE 15 MINUT. Przy premierze „Outlasta”, co prawda byłem już trochę obeznany z horrorami. Pamiętam, że dla przygotowania się mentalnie włączyłem sobie „Grave Encounters”. Spodobało mi się, więc nic nie stało na przeszkodzie by przejść i to. Około pięć godzin. Tyle zajęło mi wyrobienie sobie opinii o Red Barrels, twórcach. Pamiętam, bo rzuciła mi się w oczy godzina 3:30. Pamiętałem, ze zaczynałem po 22:00. Jednak nawet pomimo zawodu z niecierpliwością oczekiwałem drugiej części. Głównie przez tematykę. Napisałem już recenzję, którą można znaleźć na moim profilu, jednak tutaj nieco ją rozszerzę i... zmienię?

    W marcu tego samego roku światło nocne(?) ujrzała też oczekiwana przeze mnie kontynuacja (haha nie, bo prequel) „Slendera” o podtytule „Arrival”. Polegała na tym samym, co pierwowzór z tą różnicą, że tu robiliśmy to w celu innym niż pochwała na ekranie i wszystko otoczone było, jako taką otoczką fabularną. Dodatkowo pojawili się inni przeciwnicy (,o których mówienie to spoilerowanie gry, czego zazwyczaj nie robię publicznie) i to właśnie oni skradli me serce. Proxy i sposób jego „obezwładniania” bardzo przypadł mi do gustu.

    W ramach ciekawostki powiem, że w te wakacje wychodzi film oparty na tym temacie (i nawet bardzo zniechęcające zwiastuny nie odciągną mnie od obejrzenia go. Nie wiem, dlaczego. Sentyment?)

    2014 przyniósł kolejną porcję słabych gier bądź zmarnowanych potencjałów. Były też wyjątki, które trochę podniosły ogólną ocenę, jednak ciągle szału nie było.

    Among the sleep” to świetna, klimatyczna przypominająca wspominane wielokrotnie już dzieło Frictional Games z 2010 roku. Jako dziecko przemierzaliśmy koszmarny świat z miśkiem oświetlającym nam drogę. Gra posiadała świetną (,choć krótką- mi przejście zajęło około 4h) fabułę łechtającą zachwyconego już grafiką gracza.

    Five Nights at Freddy’s”... Bałem się tego momentu. To gra, którą uznaję podobnie jak „Slendera” za dobrą i innowacyjną... I to tyle. Fabuła na siłę wymyślana przez randomów z internetu pomimo zapewnień twórcy, że „to prosta gra” a sam Golden Freddy, postrach przedszkolaków z tamtego okresu po prostu jest. Wyszło.... Pięć części? Szczerze podobała mi się tylko jedna- pierwsza. Przyznaję, że z nudów potrafiłem grać nawet na telefonie, jednak ciągle- to marna produkcja a już na pewno horror. Straszy głównie głośnymi jump scenkami.

    Jestem wielkim fanem starych horrorów, obok tego nie mogłem przejść obojętnie. „Obcy: Izolacja” pomimo wielkiego hejtu głównie na nużącą rozgrywkę i ciągle powtarzające się schematy nie był taki zły. Pierwsze godziny naprawdę wbijały w fotel. Klimat wprost wylewał się z monitora, ciągłe stuki, syczenie i nieznane zagrożenie naprawdę potrafiły zmusić gracza do przemyślenia sensu ciągłego grania w to. Androidy i pytania o pomoc nie pomagały. Pomimo mojego zachwytu nad produkcją krytycy mieli rację- gra mogłaby być o połowę krótsza a Ksenomorf rzadziej się pokazywać. W pewnym momencie wystarczy na niego beknąć z miotacza ognia a on ucieka przestraszony, niczym kot po dostrzeżeniu kapcia bądź gazety w ręce człowieka.

    I czas na moją ulubioną produkcję tego okresu. „The Evil Within”. Wcielamy się w detektywa Sebastiana CASTIJANOSA (tak się wymawia nie mam pojęcia, jak się pisze). Gra przywodząca na myśl serię „Resident Evil”. Rozpoczynamy w szpitalu psychiatrycznym tuż po masowym morderstwie i już po chwili rozpoczyna się starcie z siłami uznawanymi przez uczonych, jako „nadnaturalne” czy „niemożliwe”. Produkcja jest niezwykle liniowa, ciągle brakuje amunicji (przynajmniej na początku, potem już można grać „na Rambo”) a potwory wyglądają rodem, jak wyjęte z najgorszych koszmarów (mówię tu o Laurze, nie żaden Ruvik czy inny Sejfogłowy).

    2015 przyniósł nam wiele dobrych produkcji, takich jak „Wiedźmin 3”, „Dying Light”, „Metal Gear Solid V”, “Bloodborne”...

    Jednak rok zaczęliśmy również z remakiem pierwszej odsłony „Resident Evil”, o której pisałem już wcześniej. Wspomnę tylko, że podwyższono rozdzielczość tekstów, dodano dialogi, zmieniono niektóre rzeczy, lecz to ciągle stary dobry „RE”.

    O sprawie na Przełęczy Diatłowa słyszał chyba każdy. Z grupą studentów przebywającą w górach urwał się kontakt, a po wielu tygodniach znaleziono ich z obrażeniami... Jakich nie powinni byli odnieść w takim miejscu. Pomarańczowe światła na niebie i odczuwalne promieniowanie dodały tylko tej zagadce tajemniczości. Polskie studio „IMGN.Pro” wydało w czerwcu 2015 roku grę „Kholat”, również przeze mnie oczekiwaną. I podobnie, jak przy kontynuacji „Amnesii” zawiodłem się. Nie spodziewałem się logicznego rozwiązania zagadki, jednak aż takiej próby również nie wziąłem pod uwagę. Nie chcę wiele mówić, bo nietrudno tu o spoiler, jednak... Nie grajcie w to, jeśli nie jesteście fanami symulatorów chodzenia ani jeśli interesujecie się tą sprawą. Gra jest dobra... I to tyle. Na upartego można ją kupić na promocji za grosze i przejść w nudny, zimowy wieczór, jednak osobiście bardziej polecałbym do takiego spędzenia czasu, koniecznie w lodowej atmosferze „Cryostasis: Arktyczny Sen”.

    Layers of Fear”... O tym trudno mi pisać. Pomimo mojego uwielbienia dla wszelkich produkcji o twórcach („Worek Kości”, „Miasteczko Salem”) i odpałach z nimi związanymi („Lśnienie”, „Misery”) odbiłem się od tej gry. Przemierzanie domu, jako zeschizowany malarz i malowanie obrazu, swojego magnum opus. Zero strachu, po prostu klikanie randomowych rzeczy i parę zagadek logicznych.

    Każdego roku ma premierę conajmniej jeden dobry horror. Nawet, jeśli nie pomyślicie tego o żadnym z poprzednich tytułów, to „SOMA” na pewno zagości na waszych ustach. Rozpisałem się już o niej, także zapraszam do recenzji, bo moje zdanie o niej się nie zmieniło

    A teraz...

    Ostatnia prosta, uf. I kombo gier, które zaczynają powoli podnosić poprzeczkę i być może niedługo będziemy świadkami kolejnego świetnego i naprawdę straszącego tytułu.

    Resident Evil 7: Biohazard” lub też „Biohazard 7: Resident Evil” (zależy czy mieszkacie na Zachodzie czy Wschodzie). Obrzydliwa gra sprowadzającą serię, której kierunek zmienił się po czwartej odsłonie na właściwy tor. Atmosfera poszczucia, rezydencja, w której mierzymy się z szurniętą rodziną i dość niespodziewane „cameo” pod koniec. Ten tytuł zwiastuje reset serii, na który czekam od piątej odsłony. Zachwyciłem się tą grą, w pewnym momencie wbiła mnie w łóżko (grałem na konsoli tuż przed snem). Produkcja jest klimatyczna i dość... Niesmaczna? Cóż, zrozumiecie gdy dojdziecie do pewnej sceny

    W kolejności chronologicznej kolejnym horrorem wartym uwagi jest „Outlast 2”, jednak tutaj ponownie- odsyłam do swojej recenzji.

    Little Nightmares” to kojarząca się z „Limbo” czy „Among The Sleep” platformówka. Zagrożenia ścigające naszą protagonistkę (Szóstkę, której zadaniem jest wydostanie się z „The Maw” przywodzącym na myśl Rapture z serii gier „Bioshock”. Właściwie o grze nie można nic więcej powiedzieć. Straszy, jak już wspomniałem naszymi lękami z dziecięcych lat, musimy się skradać i unikać zagrożeń, które czyhają na nas na właściwie każdym rogu...

    Z gier wartych uwagi premierę w tym roku miał również „The Evil Within 2”, jednak planuję obszerniejszą recenzję tego tytułu, więc tutaj sobie daruję ;)

    Dlaczego nie robię zestawienia gier z 2018? Po prostu jest dopiero czerwiec i wszystkie ciekawsze gry dopiero przed nami. Nie licząc oczywiście „Agony”, którą zajmę się pewnie w wakacje, gdy twórcy odpowiednio spatchują grę by naprawić swoje niepowodzenia.

    Na razie się z Wami żegnam. Pewnie i tak nikt nie doczytał do końca.

    Oceń artykuł Gry horror na przestrzeni lat- część 3/3

    (4.45/5) 20 ocen

    Komentarze

    fajna recenzja

    5 czerwca 2018 17:05
    0