9 godzin zniknęło z mojego życia. Tej jednej pięknej nocy, tak bardzo mnie w sobie rozkochała, uwodziła, by nad ranem pozostawić z pustką odczuwalną przez kilka ładnych dni... Tak właśnie wspominam Transistora. Grę, którą jeszcze długo będę wspominać i za którą będę tęsknić, ponieważ wiem, że drugiej takiej po prostu nie ma.
Czym jest Transistor? Jest to
izometryczny action RPG osadzony w klimatach podobnych do japońskich science-fiction. Gra została stworzona przez studio SuperGiant Games, twórców stareńkiego Bastiona oraz mającego ledwie kilka dni Pyre, i chociaż ma już ponad 3 lata, dzięki jej
stylowi graficznemu nie zestarzała się w ogóle. Warto wspomnieć o jej unikatowej mechanice - mimo, że świetnie udaje bardzo dynamicznego hack'n'slasha, po naciśnięciu spacji uruchamiamy aktywną pauzę, a wtedy... trzeba
porządnie ruszyć głową. Gra uwydatnia wtedy swój ogromny potencjał strategiczny - posiadając pulę punktów akcji, musimy odpowiednio zaplanować użycie kilku z naszych 4 wybieranych umiejętności, tak aby wyrządzić jak największe szkody wrogom. No dobrze, dobrze. Ale dlaczego w takim razie rozpływam się nad Transistorem, jakbym właśnie zjadł najlepsze ciastko na świecie?
Naszą protagonistką jest Ruda (tak, to jest jej imię), sławna w całym Cloudbank piosenkarka. Podczas jej koncertu na miasto przeprowadza zamach Camerata - tajemnicza organizacja, której motywy są wyjaśniane w całej grze za pomocą terminali (naprawdę warto przeczytać każdy z nich). Grupa do tego celu wykorzystuje Proces - armię robotów, z którą mierzymy się przez niemal całą grę. Mimo, iż mierzymy się tylko z jednym, mnogim przeciwnikiem, to ich różnorodność jest rozbudowana z poziomu na poziom. Po zamachu i ewakuacji nasza bohaterka budzi się na scenie i spostrzega, iż... straciła głos. Wtedy jej jedynym celem staje się ucieczka z miasta. Na początku swej drogi spotyka jednak wyjątkową broń - Transistora. Jest to ogromny, mówiący miecz, który ma wyjątkową właściwość - przechowuje w sobie świadomości tych, których zabito tą właśnie bronią. Za namowami Transistora zmienia się podejście bohaterki - zamiast ucieczki przechodzi do ataku przeciwko całej organizacji.
Fabuła jest cała zawiła, i mogłaby być bardzo podobna do wszystkich filmów o zemście i tak dalej.
Ale nie jest. Wraz z upływem gry i spędzaniem coraz więcej czasu z naszym gadającym przyjacielem, gra coraz głębiej wciąga nas w intrygę jaką jest Camerata i jej wewnętrzne konflikty. Zakończenie fabuły to
mistrzostwo. Jeżeli nie ominęło się zbyt wielu terminali i uważnie śledziło losy postaci, końcówka potrafi zadać cios, po którym nie mogłem patrzeć na komputer kilka ładnych dni...
Wspomniałem we wstępie o grafice -
jest prześliczna. Jej wyjątkowy styl graficzny, który jest mieszanką obiektów trójwymiarowych i ręcznie namalowanych projektów poziomów w stonowanych neonowych barwach... Po kilku minutach tam spędzonych
po prostu chce się tam zostać jak najdłużej. Wspomnę też o optymalizacji - na moim laptopie, którego używam do codziennej pracy i grania, gra utrzymywała
stałe 60 FPS. Na komputerze o możliwościach niskich/kartofel - około 30 FPS; zdarzały się spadki, ale nigdy nie zacięcie się rozgrywki.
No, to dochodzimy do punktu, który sprawia, że gra jest taka jak ją opisywałem. W Transistora gramy tylko w nocy i tylko z założonymi słuchawkami.
Soundtrack w tej grze to cudo. Ścieżki stworzone przez Darrena Korba, inspirowane muzyką elektroniczną, to coś, co
wpadnie wam w ucho i tam zostanie. Na dowód, że to nie są puste słowa, przyznaję, że po godzinie gry zakupiłem soundrack w postaci DLC na Steamie, a po dwóch tygodniach pocztą przyszło do mnie to:

Właśnie tak - po raz pierwszy zamówiłem płytę z muzyką z gry. I z czystym sumieniem przyznam, że było to najlepiej wydane 20€ na jakąkolwiek muzykę. Która zresztą ciągle mi towarzyszy.
Czy gra jest warta zakupu?
Owszem, ale radzę, byście dorwali ją na przecenie. W zamian otrzymacie przeżycie, której żadna inna gra Wam nie zaoferuje. W pełni zasłużone
5/5.
-
recenzja portalu Gamehag - OmniQuisi