Uprzedzając- nie, nie jest to materiał rodem z pewnej stacji telewizyjnej chcącej zrobić nagonkę na wszelkiego rodzaju gry komputerowe i aktywności internetowe. Po prostu postanowiłem zrobić coś w rodzaju, hmmm, dziennika w którym będę wylewał swoje żale i frustracje, a także dzielił się trafionymi mniej lub bardziej spostrzeżeniami dotyczącymi zarówno branży gier, jak i filmów czy seriali. Ale nie uprzedzając, zapraszam do części pierwszej wpisu pierwszego “Wyznania Gracza” o tytule:
Powrót po latach- część I: wprowadzenie.
Bywają gry tak dobre fabularnie i rozbudowane technicznie że chce się przy nich spędzać dziesiątki jeśli nie setki godzin i ze smakiem grzebać coraz głębiej i odkrywać kolejne to przygotowane przez twórców z sercem ciekawostki, easter eggi, rozwijać postać, a jeśli dodatkowo gra wspiera modyfikacje to i znajdzie się czas na poznawanie ich. A największą zaletą takich produkcji jest to, że nawet po latach, nawet wyeksploatowane na maksa wciąż potrafią nas zachwycić czy nostalgicznie poruszyć nasze zdziadziałe już serducha.
Najlepszymi przykładami na to są poszczególne części serii Grand Theft Auto, Red Dead Redemption (akurat tutaj średnio z modyfikacjami, ale wcześniejsze założenia spełnia), seria The Elder Scrolls czy seria Wiedźmin. Wybrałem takie powszechnie znane i lubiane perełki z ostatnich lat, żeby nie zapędzać się do czasów których nikt już nie pamięta.
Co jeszcze mają wspólnego wyżej wymienione gry poza cechami ze wstępu? No, nie licząc jednej żeby być szczegółowym. Multiplayer. Zarówno seria Grand Theft Auto, Red Dead Redemption czy The Elder Scrolls (tutaj nie chodzi tyle o tryb, co bardziej odrębną część z dopiskiem Online poświęconą tylko i wyłącznie graniu z przyjaciółmi) mają możliwość spędzenia czasu z przyjaciółmi w wirtualnym świecie w celu poexpienia, pastwienia się nad innymi, słabszymi graczami czy po prostu pobawienia się w przygotowanych przez twórców misjach i zadaniach.
Granie online / gry multiplayerowe to ciekawe zjawisko, któremu przyjrzę się dokładniej kiedy indziej, jednak na razie chciałbym przejść do sedna artykułu. Powrót po latach do gier jest nieco nietrafionym tytułem, ponieważ nie chodzi mi o ogólne gry i podejście każdego gracza do tej sprawy, a o jeden konkretny tytuł i moje stanowisko wobec niego po 5 latach przerwy i niezmiennego utrzymywania że "nigdy już w to kur## nie zagram!". Mowa tu oczywiście o zjawisku, jakim jest Counter Strike: Global Offensive.
Zanim zaczniecie hejtować- to nie jest kolejny artykuł o tym, jaka to ta gra nie jest wspaniała, czego to nie wprowadziła na rynek gier, jak wspaniały jest jej sukces. To moje osobiste odczucia nt swojej postawy wobec tej gry i polityki, jaką stosuje aby kolejnym razem mnie porwać i wrzucić w wir miłości, jaką wobec niej pajam z niezrozumiałych powodów.
Counter Strike jest na rynku gier od ponad 20 lat. Seria miała swoje wzloty (Source <3) i upadki (Condition Zero, brrr), ale nie wolno jej zarzucić braku polotu i spowodowanego wieloma czynnikami sukcesu, który przyciąga przed ekrany nieprzerwanie tabuny graczy chcących powkurzać się na fartownych przeciwników, zły balans rozrywki czy mechanikę gry. No właśnie, powiedzmy to sobie szczerze. CS mimo swojego wkładu w e- sport, gatunek first person shooters (fps- pierwszoosobowe strzelanki) jest grą…
Albo i nie. Zróbmy to inaczej. Zacznijmy od krótkiej lekcji historii.
Końcówka roku 2013. Młody gimnazjalista, SDMGeh poznaje przypadkowo grę Counter Strike: Global Offensive. Przekonuje rodzicielkę, żeby mu ją kupiła na allegro, w trakcie pobierania ogląda tajemniczego Izaka, po czym zaczyna grę.
O Counter Strike’u wie tylko tyle, że kiedyś grał w 1.6 i mu się nie podobała, oraz że jego wielka miłość gra w Source, w którego również kiedyś grał i spodobała mu się znacznie bardziej niż nieszczęsna “jeden szóstka”, ale z braku własnej kopii zrezygnował z grania.
Jednak Global Offensive ma w sobie to coś… Coś, czym przed laty przyciągnął jego uwagę Minecraft, Team Fortress 2, czy Star Wars Battlefront 2. Coś, co pozwala mu się oderwać od ekranu monitora dopiero, gdy ojciec się na niego drze żeby już wyłączył. Młody gracz z niechęcią odrywa się od komputera i idzie zająć się jakimś zadaniem mając w głowie tylko chęć zaprezentowania gry kumplom i nauczenie się o niej wszystkiego, co tylko można. Jak zaplanował, tak uczynił. Gdy nastał czerwiec i zakończenie roku był jednym z najlepszych graczy w szkole, która powoli zaczynała przepełniać się pasjonatami serii. Jednak jako jedyny miał oryginalną koszulkę Fnatic, w której grał większość meczy, w późniejszym czasie również betował a także oglądał mecze swojej ukochanej drużyny, której nazwy można się domyślić.
SDMGeh grał, wpłacał na Steam pieniądze, kupował skiny za pieniądze od mamy, babci czy innego wujka, handlował nimi, przegrywał je na ruletce czy csgolounge’u i całe koło zaczynało się kręcić od nowa. Czyli no, typowy żywot gracza tej gry. I tak szło do roku 2016 w którym to postanowił pożyczyć swoje konto dobremu koledze, który akurat miał siedmiodniowego bana, a sam główny bohater był w tej chwili na feriach zimowych gdzieś na drugim końcu Polski, więc i tak na nic mu to konto nie było potrzebne. Potrzebował detoksu, przerwy od csa i na taki odwyk właśnie się udał.
Nie patrzył na Steam, nie zaglądał na temat “CS: GO” na Youtube, ani też przez myśl mu nie przeszło wejść na hltv. Do momentu powrotu do domu parę dni później, wszedł na Yt, obejrzał jakiś opening wiadomego wąsatego Youtubera, sprawdził ranking na hltv i w końcu wszedł na Steam. Gdzie odkrył Vaca. Nie będę opisywał swoich uczuć i wyzwisk jakimi uraczyłem tą personę, która sprawiła że moje konto z ekwipunkiem wartym półtora tysiąca euro i niespełna trzema tysiącami godzin tylko w tej grze zostało dożywotnio zbanowane na tą grę. Dodam tylko, że stwierdziłem, że to koniec i nigdy więcej w to nie zagram, zacząłem żałować wszystkich zainwestowanych w tą grę pieniędzy. I tak właśnie skończył się ten piękny romans. Ale czy na pewno?
Otóż na początku kwarantanny wróciłem. Pod ciężarem namów kolegów założyłem nowe konto, wybuliłem te 57zł na prime i…
Pierwsze co zrobiłem to kupiłem dokładnie takie same skiny, kosę, wszystko. Nie zastanawiając się wywaliłem cały zwrot z podatku na cs’a nawet nie mrugając okiem. I gram. Gram. Mam już około 200 godzin i kilkadziesiąt wygranych meczy.
CS: GO znowu ze mną wygrał. Dlaczego? Jak on to robi? Co jest w nim takiego specjalnego, że wciągnął mnie ponownie po 4 latach mimo wiadomych zapewnień?
polecam artykuł ale mało ciekawy
ciekawy artykuł
prawda spędza się dziesiątki jak nie setki godzin przed grami, są po prostu fajne i zabijają nudę xD
niezłe naprawde
najny artykuł
fajnyy ten artykuł jest
Może być
ciekawy artykuł fajnie sie czytało
ciekawy artykuł. Ciekawe jak długo to pisal*ś :()
spoko artykuł