• Zaloguj Zarejestruj

    Zbieraj

    Nagrody

    Społeczność

    Jak to działa

    Interested in getting rewards for free?
    $5 for every new user with code: EARNWEB5
    Register in browser or download mobile app to redeem your bonus:
    Register Download
    Earnweb QR

    Oceń artykuł "Ashen - Recenzja"

    (4.48/5) 54 ocen
    Maharadza, 1 lutego 2022 23:36

    Ashen - Recenzja

    Ashen od zapowiedzi przyciągało uwagę stylem wizualnym - minimalistycznym, ale bardzo ładnym. Postacie pozbawione twarzy, krajobrazy malowane cieniowanymi, prostymi bryłami przywodzącymi na myśl takie gry jak Journey czy niektóre odsłony Legend of Zelda, ale wszystko w klimacie bardziej przypominającym surowość i mrok Shadow of the Colossus. Całość ubrano w mechanikę gry Souls-like z silnie zaznaczonym komponentem pasywnego trybu kooperacji. Rzecz wyszła na Xbox One, także w ramach abonamentu Game Pass, oraz na PeCety - póki co tylko w sklepie Epic, więc czas, abym przyjrzał się całości, zobaczył jak te wszystkie elementy współdziałają ze sobą i - co jest bardzo ważne w Soulsowatych - jak zbalansowana jest rozgrywka.

    Oczywiście jest to niskobudżetowy, niezależny klon Soulsów, więc należy spodziewać się pewnej prostoty i mniejszej skali, ale - jeśli tylko utrzymamy swoje oczekiwania na rozsądnym poziomie - taka gra może dostarczyć nieco zabawy. Na pewno Ashenowi udało się obejść ograniczenia budżetu jeśli chodzi o oprawę. Minimalizm działa tu świetnie, gra jest śliczna, a różne detale w postaci poruszanych fizyką fryzur i ubrań robią wrażenie. Lokacje są różnorodne i piękne w swojej surowości, a klimat dodatkowo buduje ambientowa, lekko niesamowita muzyka. Narracja też jest przyjemna, nawiązując nieco do Soulsowej enigmatyczności, ale tutaj fabułę łatwiej jest zrozumieć, a jej niejasności wynikają głównie z samego świata pełnego dziwactw - pozbawionego słońca i oświetlonego przez wielkiego ptaka, który przeżył swoje życie na drzewie w stylu nordyckiego Yggdrasila, z fruwającymi po niebie… wieloryborożcami i zamieszkałego przez rasy ludzi oraz Słuchaczy… nie wiem czego, ale patrząc na to jak są agresywni to obstawiam, że są Słuchaczami frost metalu lodowych gigantów albo krasnoludzkiego grota rapu. 
    Niestety niezbyt dobrze wypada tu kinowa lokalizacja, bo tłumacz podejmuje naprawdę dziwaczne decyzje. Już w intrze gry nazwa tytułowego ptaka światła - Ashen - ewidentnie mającego związek z popiołem, bo ów ptak ma się po śmierci z popiołów odrodzić - została przełożona jako… Szarówka. Ja rozumiem, że słowo oznacza kolor popielaty lub też szary, ale jak to brzmi? Szarówka? Uch. Nie mówiąc o tym, że napisy dialogów lubią się nie mieścić w swojej przestrzeni, a jak chcemy je przewinąć nierzadko przypadkiem pomijamy też fragment słyszanej wypowiedzi. W angielskiej wersji tego problemu nie ma. No i podczas nauki sterowania gra każe mi trzymać przycisk, aby… sprintować? A nie biec sprintem? Powinienem się chyba cieszyć, że nie sprintem biegować. To dowód na to, że aby być dobrym tłumaczem trzeba nie tylko znać język obcy, z którego się tłumaczy, ale - przede wszystkim - swój własny, na który się przekłada. Ale przyjrzyjmy się samej rozgrywce, bo w końcu to gra Soulsowata, czyli stawiająca na walkę stanowiącą wyzwanie, więc odpowiednio zbalansowane mechaniki są tu kluczowe.

     

    Ashen brings passive co-op and 'Souls' gameplay to Switch in December

     

    Rdzeń jest znajomy - poruszamy się po świecie, bijemy przeciwników, a starcia oparte są na pasku wytrzymałości i animacjach ataków. Mamy lekkie i ciężkie ciosy, różny oręż, zgony cofają nas do specjalnych kamieni pełniących tu rolę Soulsowych ognisk, a do tego po śmierci upuszczamy Skorię, czyli tutejszą walutę, którą odzyskać można tylko docierając do miejsca swojego zgonu bez ponownego umierania. Niestety Ashen ma niezbyt dobrze zrównoważony poziom trudności. Zacznijmy od tego, że pierwszy raz poległem po dwóch godzinach grania. Tak, Souls-like, w którym przeżyłem bez zgonów pierwsze dwie godziny! A potem, jeszcze przed połową gry, natrafiamy na lokację zwaną Siedzibą Matrony, która jest lochem pełnym przepaści, ciemności i wrogów skocznych niczym pasikoniki ninja. Na końcu czeka boss, ale ten do specjalnie trudnych nie należy. Za to droga do niego jest drogą przez mękę. To jest chyba najtrudniejszy fragment całej gry, bo później - poza kilkoma pomniejszymi Termopilami powtarzanej śmierci - nigdzie się już tak nie zaciąłem. Głównym powodem dlaczego Ashen wydaje się ogólnie dość łatwe jest fakt, że cała gra z założenia rozgrywana jest w trybie dwuosobowej kooperacji. Pasywny coop, jak to nazywają twórcy, działa tak, że w grze prawie zawsze towarzyszy nam jeden z mieszkańców miasteczka, które jest naszą bazą wypadową. Jeśli serwer główny wykryje innego gracza w tej samej lokacji to samoistnie łączy graczy w parę i nasz współtowarzysz jest sterowany przez innego gracza. Jeśli nikogo w pobliżu nie ma - towarzyszem kieruje sztuczna inteligencja. Co zabawne - gra nigdy nas nie informuje czy gramy z człowiekiem czy maszyną, ale zwykle można to rozgryźć, bo żywi gracze zachowują się nieco inaczej. Koncepcja jest fajna, przypomina trochę grę Journey z PS3, ale jeśli chcemy pograć ze znajomym to możemy ustalić wspólne hasło i będzie nas łączyć tylko z osobą o tym samym haśle - podobnie jak to robiło Bloodborne.

     

    Ashen Was A Great Start, but A44 Aiming to Make Next Project "Bigger and  Better in Every Way Possible" - OnlySP

     

    Niestety ten sieciowy coop jest mocno popsuty, bo bardzo często orientowałem się, że gram z żywym graczem kiedy gra zaczynała się krzaczyć - np. jeśli ów gracz pobiegł w innym kierunku i serwer naturalnie go odłączył to pozostawali po nim przeciwnicy, których nie dało się zabić, bo pochodzili ze świata innego gracza. Ot, takie nieśmiertelne kukły - na szczęście zwykle nieagresywne. Kompan sterowany przez sztuczną inteligencję jest całkiem kompetentnym botem jeśli chodzi o walkę - ba, bywa nawet zbyt skuteczny, bo ściąga na siebie uwagę wrogów, rzadko daje się zabić, ale… kiedy w okolicy pojawią się przepaście to z upodobaniem godnym leminga rzuca się w nie ochoczo ginąc, a przywrócić go do życia może tylko powrót do punktu odrodzenia. To chyba właśnie dlatego Siedziba Matrony jest tak trudna - pijane AI ani razu nie dotarło ze mną na dno lochu. No dobrze - skoro kompan jest takim ułatwieniem to może można go wyłączyć? Ano można - jest opcja, aby wyłączyć zarówno sieciową kooperację jak i elektronicznego kumpla. Tylko to nie jest wcale rozwiązanie, bo gra jest zaprojektowana tak, aby grać w nią ze wsparciem. Napotkamy tu drzwi, które można otworzyć tylko w dwie osoby, podwyższenia, na które wspiąć można się tylko z pomocnikiem, a do tego pojawiają się tu przeciwnicy potrafiący skoczyć na gracza, przygnieść go do podłogi i rozszarpywać niczym niektóre zombiaki w Left4Dead. Niby po chwili nas puszczają jeśli mieliśmy cały pasek zdrowia i dożyliśmy końca tego rozdrapywania na kawałki, ale jak napatoczy się jeszcze drugie monstrum okładające nas z boku kiedy leżymy uwięzieni to mamy przerąbane jak żaba we francuskiej restauracji. Więc niby można tego coopa wyłączyć, ale właściwie to nie można. Sam rdzeń walki to czyste Soulsy - są ataki lekkie i ciężkie, te drugie można ładować, można osłaniać się tarczą, ale ona głównie przydaje się w walce z wrogami miotającymi włócznie, oczywiście są uniki, a całość oparta jest na zarządzaniu paskiem wytrzymałości tak, aby nie stać jak zdyszany słup kiedy wróg właśnie chce nas zdzielić. Niestety sama walka, chociaż przygotowana dość kompetentnie, ma parę niedoskonałości. Mogę jeszcze zrozumieć, że niektórzy wrogowie potrafią wykonywać szarżę, która trwa sekundę i kończy się zawsze na naszej twarzy - niezależnie od tego czy wściekły napierdzielator biegnie na nas z odległości 5 czy 50 metrów. Serio, to jak niektórzy przeciwnicy połykają tu dystans niczym Pac-man piguły jest absurdalne, ale jeszcze do przeżycia. Niestety zdarzają się tu też momenty kiedy gra uzna, że ma gdzieś to, w którą stronę wychylamy analog - unik wykona w kierunku zgodnym z własną koncepcją. 

     

    Download Ashen - Torrent Game for PC

     

    Wydaje mi się też, że ciężkie, powolne ciosy nie zadają dostatecznie wyższych obrażeń od szybkich i lekkich. Już po krótkim czasie grania przekonałem się, że całe to moje ładowanie kamehamehy trwa długo, a zdrapuje tylko naskórek z wroga, więc bardziej opłaca mi się kroić przeciwników szybkimi cięciami, które w tym samym czasie zadadzą więcej obrażeń. I łatwiej dosięgną celu. No i nierzadko lekkie ciosy tak samo skutecznie wytrącają wroga z rozpoczętego ataku co ciężkie, więc nie ma nawet tego zysku. To trochę spłyca walkę, bo koncentrujemy się na używaniu jednego typu ataków. Projekty przeciwników są naprawdę niezłe, ale niezbyt różnorodne. Czasem trafi się jakiś przerośnięty owoc morza, innym razem upiorny pająk z grzechotką, ale lwią część repertuaru wrogów stanowią humanoidy i z większością walczy się bardzo podobnie. To trochę nuży, ale pamiętajmy, że to niskobudżetowa gra, więc tu nie powinniśmy zbyt wiele oczekiwać. Niestety podobnie jest z uzbrojeniem, którego teoretycznie jest w grze sporo, a w praktyce to mamy tu masę reskinów tego samego sprzętu. Soulsy opierały swoją walkę na animacjach ciosów i tu teoretycznie jest tak samo, ale szybko można się zorientować, że prawie każda broń jednoręczna ma takie same animacje. Każda broń dwuręczna oferuje te same ataki - poza kilkoma różnicami w animacjach ciężkich ciosów. Wszystkie typy włóczni - którymi można dźgać, ale służą głównie do walki dystansowej - różnią się tylko wyglądem i statystykami. Efekt tego jest taki, że różnice między poszczególnymi typami oręża są zbyt drobne, aby oferowały różnorodność. Ot, mamy broń jednoręczną, której można używać z tarczą lub latarnią, dwuręczną i włócznię do rzucania - która jest tu całkiem skuteczna, ale i kosztowna. Z czasem pozyskamy różne ulepszenia, znaki modyfikujące nasze właściwości oraz napoje dające przeróżne efekty, ale nie rozwijamy tu postaci, a jedynie uzbrojenie, które zmienia zaledwie wygląd i trochę statystyki, więc przed przejściem całości można odczuć pewną monotonię. Ale wszystkie te rzeczy można by Ashenowi wybaczyć, gdyby gra miała jakiś własny, szczególny pomysł na Souls-like’a. Trochę jak niedoskonałe Nioh, które było jednak na tyle unikatowe, miało inny model walki i inaczej skonstruowaną rozgrywkę, aby być fajną propozycją dla fanów gatunku. Z rzeczy, które wyróżniają się w Ashen najbardziej rzuca się w oczy fakt, że lokacje przypominają trochę gry z otwartym światem, bo są szerokie, nierzadko do różnych miejsc można dotrzeć różną drogą. Dlatego też gra opiera się na dość klasycznym systemie questów - z czasem do naszej wioski wprowadza się coraz więcej postaci i każda z nich ma dla nas serię zadań, a te są oznaczane na mapie.


    I oto całe Ashen. Przyjemny, chociaż niedoskonały, Souls-like, który wyróżnia świetna oprawa i klimat, ale cechuje też brak własnej koncepcji na to co można z formułą Souls-like’a zrobić. Ot, rozgrywka i postacie bez twarzy i wyrazu. Dla mnie nieco poniżej oczekiwań, ale nie znaczy to, że rzecz nie ma uroku i nie warto w nią zagrać. Nie należy jednak mieć zbyt wysokich oczekiwań.

    Oceń artykuł Ashen - Recenzja

    (4.48/5) 54 ocen

    Komentarze

    fajny artykuł

    9 lutego 2022 10:10
    0

    spoko recenzja

    3 lutego 2022 22:29
    0

    spoko

    25 lutego 2022 11:35
    0

    10/10 dobry artykół

    4 lutego 2022 02:06
    0

    polecam bardzo 7/10

    5 lutego 2022 00:07
    0

    fajny artykul

    13 lutego 2022 18:23
    0

    8/10 nawet okej

    3 lutego 2022 13:52
    0

    Mega fajny uwu

    4 lutego 2022 12:06
    0

    fajny tekst

    3 lutego 2022 21:59
    1

    jest okej ale średnio interesuje 7/10

    2 lutego 2022 13:42
    0